Mocno spóźniona dotarła do mnie wiadomość o śmierci naszego kolegi redakcyjnego Witolda Ochremiaka. Choć ani czas, ani treść nie były zaskoczeniem. W czasie pandemii czas bywa rozciągliwy, a treść ... - od wielu lat wiedziałem, że choruje i że szans na to, iż wróci do zdrowia, w istocie nie ma. Żartował wprawdzie kiedyś przy okazji spotkania, że jest przypadkiem szczególnym, prezentowanym zagranicznym gościom kliniki jako żyjący wbrew nauce. To było w Jego stylu - zachować dystans i chować sprawy trudne za zasłoną żartu. Za to go lubiłem.
Nie pozostawaliśmy w zażyłych stosunkach - nie piliśmy razem wódki, nie traciliśmy czasu przy kawiarnianym stoliku... Z odległych stratowaliśmy punktów i inne nas drogi przywiodły do Redakcji. Gdy mnie kiełkująca władza ludowa blokowała za kułackie pochodzenie, drogę społecznego awansu, On – Warszawiak, syn wedlowskiego buchaltera, zaczadzony wiatrem ze wschodu, uczył akademicką młodzież (w tym m.in. Krzysztofa Teodora Toeplitza, co potem z dumą i humorem wspominał) marksizmu-leninizmu. W rzeczywistości lat siedemdziesiątych tamta przeszłość była już wprawdzie tylko echem, ale przecież nie całkiem wygasłym. Mnie znosiło na prawo, On tkwił w lewicowym przechyle.
Raz nas zbliżyła przypadkiem podróż do Krakowa na spotkanie z Czytelnikami, w gorącym czasie pierwszej Solidarności, w autentycznie chwalebnych dniach Przeglądu. Pojechaliśmy w czteroosobowym zróżnicowanym ideowo składzie. Przywitała nas sala wypełniona po brzegi, a po zakończeniu pożegnał, biały jak ściana z przerażenia, kierownik stwierdzeniem - „przecież oni to wszystko nagrali”. Uświadomił nam w ten sposób, że mimo różnic stanowimy jedno - należymy do grupy, którą nagrywają. Jeśli dziś zastanawiam się, kto z ówczesnego składu Redakcji do obecności w tak postrzeganej grupie może rościć prawo, kto miał swój udział w tym, że Przegląd Techniczny nie uchybił w tamtych dniach swojej dumnej historii, lecz dopisał do niej nowe, piękne karty, red. Ochremiaka nie może pośród nich zabraknąć. Nie był buntu zarzewiem, ale parasolem.
Jako równolegle rzecznik prasowy NOT, a przez to bliski Prezesa, starał się chronić rozgrzane nasze głowy, zapewnić zespołowi bezpieczeństwo, pismo osłonić od politycznych szkwałów i szykan ekonomicznych. Śladów tej działalności nie ma oczywiście na łamach - tym bardziej jest naszą powinnością, wspomnieć o nich choć tu - dla pamięci i sprawiedliwości.
Henryk Nakielski